Głos, który usłyszałem, wibrował mi w głowie od kiedy jak w amoku zacząłem przedzierać się przez Wielką Salę w kierunku wyjścia. Czułem się jak przyciągany słońcem Ikar — nie przestałem biec dopóki nie znalazłem się w miejscu, w którym pozwoliłem jej ciału spłonąć. Przełamany kamienny stół, przy którym dziesięć lat temu odbyła się ceremonia wydawał się nietknięty biegiem czasu.
Nawet go nie dotknąłem, obawiałem się tego, co może się wtedy stać. To przeklęte wydarzenie i sam fakt, że na nie pozwoliłem, prześladowało mnie przez pierwsze pięć lat. Co noc śniło mi się jej ciało; słyszałem jej głos, krzyczała, błagając, żebym jej nie spalał, że jest jeszcze nadzieja. Wyrzuty sumienia, jakie mnie wtedy dopadły były najgorszym, co spotkało mnie w życiu. A wszystko to z powodu jedynej dziewczyny, który zwojowała moje serce.
— Nie powinieneś tu przychodzić, Draco — usłyszałem za sobą głos Catherine. Przyjaciółka oparła głowę o moje ramię. — Z tym miejscem wiążą się złe wspomnienia.
— Złe... — powtórzyłem jej słowa. — Catherine, jeśli jesteś tu by zepsuć tę chwilę to równie dobrze mogło by cię tu nie być. Proszę, odpuść dziś. Nie lubiłaś jej... Trudno. Ale pozwól mi...
Moje prośby nie zostały wysłuchane.
— Nigdy nie zapomnę tego, jak długo siedziałeś przy jej ciele, choć i tak było wiadomo, że ona nie wróci. Naprawdę ją kochałeś.
— Tak, kochałem ją — uśmiechnąłem się drwiąco pod nosem.
Catherine nie miała pojęcia o więzi, jaka łączyła mnie i jej siostrę, przez co nie miała pojęcia, jak dalekie jest to od prawdy. Obiecani sobie nie kochali się w ziemski sposób... Oni... My... My byliśmy dla siebie wszystkim odkąd pozwoliliśmy sobie na taki bieg rzeczy. Niemożność pokochania kogokolwiek... To było okrutne, naprawdę okrutne, ale obrazowało, jak wielkim uczuciem można kogoś darzyć, gdy nie kocha się nikogo i niczego innego.
— Draco, ja... — Zadrżał jej głos.
— Tu jesteś, Cat! — Krzyknął ktoś za nami, tak, że lekko się wzdrygnąłem. Odwróciłem się na pięcie i spiorunowałem dziewczynę, która szła w naszą stronę z uniesioną głową. — Blaise cię szuka — powiedziała, kładąc nacisk na każde słowo z osobna.
Szczerze powiedziawszy myślałem, że wyniknie z tego jakaś kłótnia, ale Cat tylko kiwnęła głową i odeszła. Odwróciłem się od nich i znowu zacząłem wpatrywać się w przełamany, kamienny stół.
Musisz wiedzieć
Że Catherine mogła
Wybrać inaczej
Ponownie tego dnia usłyszałem jej głos. Miałem wrażenie, że te słowa już kiedyś padły z jej ust, gdy z całej siły próbowałem sobie je przypomnieć. Usłyszałem szelest liści za mną i odwróciłem się z uniesioną wysoko różdżką, ale nikogo tam nie było. Zaczynałem wariować. Zaczynałem wariować.
Wróciłem do Wielkiej Sali pozornie uspokojony. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, gdy przedzierałem się przez tłum w stronę miejsca, gdzie zostawiłem matkę. Na podeście stała McGonagall i, ku mojemu zdziwieniu, wspominała zamordowanego przez Voldemora Snape'a. Mój ojciec chrzestny okazał się znakomitym agentem o wielu warstwach. Ścisnąłem pięści wiedząc, że złym pomysłem było wracanie tutaj.
Matka rozmawiała z ciemnowłosą kobietą, na oko będącą w moim wieku. Nie przypominała mi nikogo znajomego, dlatego zaintrygowany podszedłem bliżej. Już charakterystyczny głos kobiety ściągnął mnie na ziemię. Pansy Parkinson zmieniła się na przestrzeni tych dziesięciu lat. Nie wyglądała już jak mops, tylko jak wysoko postawiona, zamożna czarodziejka. Miała na sobie czerwoną sukienkę i gdy tylko mnie zobaczyła, zatrzepotała rzęsami.
— Witaj Draco — powiedziała. Pocałowałem ją w rękę tak, jak uczono mnie za młodu.
— Pansy. Mogę porwać na chwilę moją matkę?
— Naturalnie — przytaknęła.
Odeszliśmy zaledwie na parę kroków.
— Gdzie byłeś?
— Przy kamiennym stole. Wiesz gdzie jest Zabini? Muszę z nim porozmawiać, to ważne.
— Zostań ze mną i Pansy, Draco. Naprawdę się za tobą stęskniła.
— Doprawdy? — Spytałem zdziwiony i przelotnie spojrzałem na kobietę. Wpatrywała się w nas, a gdy złapała mój wzrok, odwróciła głowę. — Niech będzie, zostanę. Ale nie na długo.
Wróciliśmy do niej po chwili. Kobieta nie przestawała mówić, jednak w jej postawie wyczuwałem coś fałszywego, jakąś nutkę powściągliwości. Opowiadała głównie o tym, co robiła przez ostatnie dziesięć lat. Z jej historii wywnioskowałem, że zajmowała się pomocą w hiszpańskim szpitalu, czym naprawdę mnie zaintrygowała. Nigdy nie podejrzewałbym Pansy o jakiekolwiek działanie bez własnych korzyści. Przez krótką chwilę byłem naprawdę wstrząśnięty jej wyznaniem i gdy chciałem dowiedzieć się więcej na temat jej działalności, podeszła do nas Catherine.
Matka czyniła honory za mnie, przedstawiając sobie kobiety. Na pierwszy rzut oka Pansy wydawała mi się przestraszona, wybita z rytmu, jednak szybko odzyskała rezon a ja byłem pewny, że matka wcale nie zauważyła tej zmiany. Pansy próbowała dominować nad niższą od siebie o pół głowy kobietą — mówiła tylko o sobie, nie poświęcała większej uwagi Cat, a gdy tylko ta zaczęła osobną rozmowę z moją matką, wtrącała swoje trzy grosze. Catherine wydawała się rozbawiona; za każdym razem zerkała nerwowo na mnie. Nie wiedziałem, co mam robić.
Po piętnastu minutach naszej rozmowy przerwał nam Blaise, który poprosił na chwilę mnie i matkę do stolika. Zostawiliśmy Catherine i Pansy same. Lawirując między resztą stolików, które pojawiły się znikąd, spojrzałem na nie przelotnie — nie odzywały się do siebie, obydwie przyjmując wrogą postawę.
— Pani Povoux — przywitałem się z matką Blaise'a, całując ją w dwa policzki. Trzymała mnie w uścisku odrobinę za długo.
— Draco, miło cię widzieć — powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, patrząc mi w oczy. — Usiądźcie proszę, zaraz podadzą obiad.
Zmarszczyłem brwi.
— Co z Catherine?
— Zaraz do nas dołączy — powiedział Blaise. Coś mi nie grało, ale zbyłem to uczucie. Nie chciałem tego roztrząsać głównie zważając na to, że wszystkie emocje zdążyłem już stłumić i nie chciałem doprowadzić do momentu, w którym miałyby szansę wypłynąć.
Catherine pojawiła się przy stoliku dokładnie w momencie, w którym pojawiło się na nim, za sprawą magii, główne danie. Usiadła zgrabnie po mojej prawej stronie. Z jej twarzy nie udało mi się niczego wyczytać — dziwnie spokojna dziewczyna sprawiała wrażenie wycofanej przez resztę dnia.
Naprawdę pragnąłem zniknąć, gdy przez całe czterdzieści minut, które przebywałem po obiedzie w towarzystwie Blaise'a, Catherine i Arii, musiałem wysłuchiwać historii życia ludzi, którzy nigdy nie byli mi bliscy. Znajomi z Hogwartu opowiadali z przejęciem jak ich drogi ułożyły się po Wojnie. Oczywiście wszyscy zgrabnie omijali temat Lydii, co, ku mojemu zdziwieniu, bardziej mnie rozsierdziło niż uspokoiło. Po krótkiej wymianie uprzejmości z Longbottomem postanowiłem poszukać matki.
Stała w towarzystwie matki Blaise'a, co wcale mnie nie dziwiło. Jeszcze przed wojną obydwie kobiety były szanowane w społeczeństwie czarodziei, jednak sytuacja zmieniła się zaraz po jej zakończeniu. Ułaskawienie, jakie otrzymaliśmy za wstawiennictwem Pottera było także wymierzeniem dla nas kary. Ludzie, którzy podawali się za przyjaciół, odwrócili się plecami od naszej rodziny. Wszyscy uważali nas za zbrodniarzy równie okrutnych, co sam Voldemort i domagali się sprawiedliwości, sądzili, że nie zostaliśmy dostatecznie ukarani. Nie wiedzieli jak będę czuł się już zawsze i nie mieli pojęcia, jakim uczuciem jest strata, jakiej doznałem, bo gdyby wiedzieli, nie domagaliby się mojej śmierci, skoro uśmiercony byłem na jawie.
— Matko — odezwałem się, gdy byłem na tyle blisko, że mnie usłyszała. Odwróciła głowę. — Będę się już zbierał.
— Już? — Rozkojarzona spojrzała przelotnie na Patricię. — Dobrze. Przyjdź jutro na obiad, zaproszę Catherine i Blaise'a.
— Brzmi dobrze — odpowiedziałem i chciałem się odwrócić, ale ktoś złapał mnie za nadgarstek. — Tak?
— Draco.
— Pani Povoux?
— Mogę prosić cię na słowo? — Spojrzała na moją matkę, która z konsternacją kiwnęła głowa i oddaliła się na stosowną odległość.
— Czy coś się stało? Coś z Blaise'em?
— Nie, nie, mój drogi. Wyjeżdżam z Anglii. Jeszcze nie wiem gdzie dokładnie poniesie mnie los, jednak musisz zrozumieć, to dobry czas dla mnie, żeby odpocząć od zgiełku magicznego Londynu. Właśnie dlatego chciałabym ci coś powiedzieć. Znam cię od dziecka, Draco. Znałam rodziców Catherine, znałam jej siostrę... Wiem, jaki byłeś za młodu, jak bardzo wypaczyło cię to, co działo się w tamtym okresie. I wiem, jaki jesteś teraz, mimo tragedii, która wydarzyła się dziesięć lat temu na błoniach tej szkoły. Chcę ci tylko powiedzieć, że ta dziewczyna cię zmieniła, Draco i to dobra zmiana. Właśnie dzięki temu możesz mieć teraz pewność, że ona zawsze będzie żyła w twoim sercu. Zawsze będzie gdzieś koło ciebie. Musisz się jedynie otworzyć.
Stałem wstrząśnięty, gdy odeszła nie dając mi dojść do słowa. Wpatrywałem się w jej znikającą w tłumie sylwetkę i nie potrafiłem pojąć, co własnie zaszło. Nie potrafiłem ocenić, jak słowa matki Zabiniego na mnie wpłynęły. Czułem się pusty i wyprany z emocji, jak gdybym był tylko ciałem. I w takim odczuciu ruszyłem prosto do gabinetu dyrektorki, z którego wróciłem do Malfoy Manor a później prosto do swojego mieszkania w Londynie.
Kładłem się spać w roztargnieniu. Usilnie próbowałem nie myśleć o krótkim monologu kobiety, którą znałem od zawsze. Jednocześnie wypierając wszystko próbowałem zrozumieć to, co powiedziała. Byłem kłębkiem sprzeczności. Sen nadszedł szybko, ale nie był długi. Już po niespełna godzinie obudziłem się w towarzystwie jeszcze brzmiącego w pokoju krzyku. Był mój. Jak przez mgłę przypominałem sobie sen, który wprowadził mnie w ten stan.
Dwie kobiety. Jedna trochę niższa od drugiej. Nie mogłem określić rysów twarzy czy koloru włosów, ale wiedziałem, że są kobietami.
— Dobrze wiem jaką rolę odegrałaś. Mogłabym skończyć to tu i teraz.
— Dlaczego więc tego nie zrobisz?
— Mam swoje powody — odpowiedziała jej a ja wiedziałem, że chytrze się uśmiecha. — Których nigdy nie poznasz. Zejdź mi z oczu zanim zmienię zdanie i ci wszyscy ludzie będą świadkami mojej przemiany.
— Jesteś taka sama. Chcesz wszystkiego tego, co nie twoje. Mogłabym wyeliminować cię równie łatwo, jak ją. Znam Pogromcę Smoków tak samo dobrze, jak ty. Jedno słowo i Draco z Blaise'em będą urządzali kolejny pogrzeb, tylko tym razem bez Rytuału Przejścia.
— Nie jestem tak łatwowierna jak ona i nie będę miała skrupułów po tym, jak z tobą skończę...
Po chwili, która trwała wieczność, uspokoiłem się na tyle, by wstać i nalać sobie szklankę wody. To był popieprzony dzień, a czekała mnie jeszcze masa podobnych, jeśli chciałem zostać. Ale czy naprawdę chciałem to zrobić? Chciałem o niej zapomnieć?
Tak. Minęło dziesięć lat. Nie mogłem żyć ciągle rozpamiętując dziewczynę, która nie żyje. A pierwszym, co miało mi w tym pomóc, była odbudowa potęgi Malfoy'ów.